wtorek, 13 czerwca 2017

Mnich - pierwsza zimowa wspinaczka


Mówi się "uważaj czego sobie życzysz". Otóż ja życzyłam sobie prawdziwej zimowej wspinaczki, raki, czekan, uprzęże. Męczyłam od listopada, podsyłając najróżniejsze linki kursów i wypraw zimowych. Bezskutecznie.
W marcu w ramach moich urodzin mieliśmy zaplanowany wyjazd do Zakopanego, wiedziałam że Kuba szykuje jakąś niespodziankę, ale tym razem kompletnie mnie zaskoczył. Po spacerku doliną Chochołowską, kiedy suszyliśmy przemoczone w mżawce (pogoda była straszna) ciuchy oświadczył "Jutro wchodzimy na Mnicha".

Mnich


Mimo deszczu i mgły poprzedniego dnia w dniu wyprawy obudziło nas piękne słońce. Temperatura była nadal ujemna, idealne warunki. Wyprawę zorganizowaliśmy za pośrednictwem Szkoły Górskiej 5+, która zapewniła sprzęt, opiekę przewodnika wysokogórskiego i przede wszystkim wjazd do polany Włosienica tuż przy Morskim Oku (oszczędzając średnio przyjemnego, długiego spaceru po betonie). Z przewodnikiem spotkaliśmy się na głównym parkingu i wraz z drugą ekipą wyruszającą na rysy ruszyliśmy do schroniska. W schronisku byliśmy koło 8:00, rozdzieliliśmy sprzęt, sprawdziliśmy detektory lawinowe i po dopiciu kawy zebraliśmy się w drogę. Słońce grzało całkiem mocno więc dość szybko zrobiliśmy postój by pozbyć się zbędnych warstw ubrań, przy okazji ubraliśmy uprzęże i raki.




Przed samym szczytem musieliśmy chwilę poczekać, aż zejdzie obecna na górze ekipa. Droga na którą się zdecydowaliśmy wyceniana jest na 4+ i nie sprawiała większych trudności, natomiast ekspozycja dodaje emocji.




Widok ze szczytu - bezcenny.


Koszty


Nocleg w Zakopanym - od 30zł / os

Wejście z przewodnikiem (w tym wypożyczenie sprzętu) - od 700 do 1300zł - należy pamiętać, że przewodnik na Mnicha może zabrać maksymalnie 2 osoby.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Bornholm - dotarliśmy mimo przegapienia promu ;)


Plan na długi weekend sierpniowy był napięty - od razu po pracy wsiadamy na motocykle i lecimy autostradą by dojechać jak najbliżej Kołobrzegu, po 500km nocujemy w motelu i następnego dnia dojeżdżamy ostatni odcinek na poranny prom, spędzamy 3 dni na Bornholmie i wracamy do domu. Co mogło pójść nie tak? Prawie wszystko.

Dojazd


Gdy zmarznięci, zmęczeni wielogodzinną jazdą dotarliśmy do motelu w którym mieliśmy rezerwację przywitała nas... ciemność. Drzwi były pozamykane i nie było żadnych śladów życia. Gdybyśmy byli samochodem nie byłby to dramat, najwyżej przespalibyśmy się w środku, ale motocykle komplikowały sytuację. Numer przez który robiliśmy rezerwację był numerem stacjonarnym więc nie było sensu dzwonić. Obeszliśmy budynek dookoła i udało się znaleźć jakiś numer komórkowy - okazał się być numerem do właściciela, który nic o rezerwacji nie wiedział, poklął trochę na swoich pracowników i obiecał przyjechać za... godzinę. No cóż pozostało nam czekać, była to noc Perseid więc mieliśmy idealną okazję do podziwiania spadających gwiazd.

Po kilku godzinach snu spakowaliśmy się i z dużym zapasem czasu by móc jeszcze spokojnie wypić kawę na Orlenie ruszyliśmy w stronę Kołobrzegu. Dokładnie 5 minut po ósmej zajechaliśmy do portu z którego miał odpływać prom, przekonani, że mamy jeszcze ponad 20 minut zapasu, tylko promu nie było ani śladu. Widząc naszą dezorientację zaczepił nas Pan (z jak się okazało) obsługi i poinformował, że prom już odpłynął, ponieważ wypływa o 8:00 a nie jak nam się wydawało 8:30... Pomógł nam też bezkosztowo przebookować bilety na kolejny dzień (chociaż do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy uda się zabrać oba motocykle - udało się). Tak więc na duńską wysepkę dotarliśmy z lekkim opóźnieniem.

Bornholm


Nocowaliśmy w hostelu w Nexø. Cała wyspa jest niezwykle malownicza, na motocyklach w trzy dni można zwiedzić jej dużą część - na rowerze potrzeba trochę więcej czasu. Oprócz tego popłynęliśmy także na Christiansø i Frederiksø - dwie malutkie wysepki.

Christiansø i Frederiksø 


Dwie malutkie wysepki połączone mostem zwodzonym, otoczone murami obronnymi z czasów napoleońskich. Christiansoe liczy raptem 0,22 km², Frederiskoe podobnie.

Prom na nie wypływa z miejscowości Gudhjem.

Są to przepiękne zabytki architektury duńskiej z przełomu wojen napoleońskich. Obie wyspy są w tym momencie zamieszkane przez mniej niż 100 ludzi. Sam klimat wyspy jest fantastyczny również dlatego, że nie tu żadnych samochodów, a kontakt z lądem jest zapewniony tylko i wyłącznie przez kursujący tu z rzadka prom. Oprócz tego niewielka społeczność wyspy ma do dyspozycji ok 15 łodzi, którymi można (nie zawsze! zależy to od odpowiednich warunków atmosferycznych) dostać się na Bornholm. Sama wyspa ma nawet swój Kościółek, Pub, i lokalny sklep. Wszystko to na powierzchni mniejszej niż boisko!

Wysepka położona jest 10 km od Bornholmu.

Nazwa wyspy jest hołdem dla króla Chrystiana V. Christiansø było twierdzą obronną i zostało zbudowane w roku 1684 przez króla Christiana, potem służyło również jako więzienie. Teraz głównie jest to atrakcja turystyczna.

Co nas głównie urzekło to to, że tam wszystko jest tak małe - a mimo to naprawdę żyją tam ludzie! Wyspa bez dróg i bez samochodów. Niesamowite miejsce.


Fragment wejścia do morza przy Årsdale, zdjęcie nie było retuszowane :)



Fragment rzeźby w muzem w twierdzy na Christiansø


Helligdomsklipperne, piękna zatoka skał, znajdująca się pomiędzy Gudhjem, a Tejn. Pejzaż tworzą tu klify w zatoce utworzone ze skał. Raj dla wspinaczy jak dla mnie :) Ktoś ułożył na całej (kamienistej) plaży swego rodzaju wieżyczki z kamieni. Bardzo ciekawie to wygląda i do tego nikt tego nie niszczy.



Stary wiatrak przy Svaneke. Nieczynny. Niektóre tego typu (holenderskie) działają i widać je nawet na wyspie. Większość z nich robi jednak za atrakcję turystyczną.


Kładka pomiędzy Christiansø a Frederiksø - znajduje się tam tabliczka informująca o maksymalnym obciążniu, które nie jest duże. Dość powiedzieć, że gdy po drugiej stronie kładki również znajduje się grupa turystów, to można przejść przez nią dopiero po porozumiewawczym spojrzeniu i stwierdzeniu "OK, my idziemy pierwsi!".



Meduzy w porcie Nexø


Nexø


Główny - oprócz Rønne, stolicy - port wyspy zlokalizowany na zachodzie. To tu pływają wszystkie promy z Polski. Nexø to chyba jedyne miasto na wysepce, w którym można znaleźć napisy po Polsku. Ciekawa sytuacja spotkała nas zaraz po zejściu na ląd i po oporządzeniu motocykli. Byliśmy głodni, zamówiliśmy więc hot doga w przydrożnej budce z hot dogami (nie każdy wie, że Dania hot dogiem stoi - budki z hot dogami są wszedzie; polecamy spróbować niedostępnego w innych krajach fransk dressing). Sprzedający, wyraźnie zaciekawiony faktem, że gadamy po polsku, a mimo to zamówiliśmy hot doga po duńsku, poprosił nas abyśmy sprawdzili mu jego menu pod kątem błędów ortograficznych. Okazało się, że całe menu wrzucone było do Google Translatora, a właściciel baru gadał tak z wieloma turystami. W końcu po wielu poprawkach i pogaduszkach z nieznajomymi jego menu wyglądało na całkiem poprawne!

Nazwa miejscowości wzięła się od nazwiska znanego duńskiego pisarza Martina Alexandra Nexø. Mało znany poza rodzinną Danią pisarz jest źródłem dumy mieszkańców Nexø.
Do najbardziej znanych dzieł Martina należy powieść Pelle Zwycięzca (Pelle Erobreren), która częściowo jest oparta na jego biografii. Powieść uznawana jest za typową duńską powieść proletariacką.

Nexø jest bardzo urokliwe. W dzień najładniej jest na centralnym placu, gdzie czuć zapach wędzonych ryb i piwa, a w około jest gwarno i trochę turystycznie. Wieczorem warto wybrać się w stronę portu lub morza i posiedzieć w knajpce.

Jest to drugie - po Rønne - największe miasto na wyspie, które wciąż,  jak na nasze - polskie - standardy jest malutkie :).




Bornholmczycy lubują się w sztuce - jak ja to nazywam - "przygarażowej", tzn. np. malują przydrożne kamienie, lub wycinają krzesła we wzorki np. kwiatowe jak na załączonym obrazku... Niektórzy uważają taką formę sztuki za kiczowatą, niektórzy za ciekawą. Ja uważam, że jest co prawda kiczowata, ale w swej kiczowatości całkiem zabawna.




Widoki przy gangsti (oznakowona ścieżka do spacerowania) koło Årsdale.


Zmęczeni, ale szczęśliwi wracamy z powrotem do Kołobrzegu.



Noclegi


Baza noclegowa na wyspie jest całkiem pokaźna. Bornholm to bardzo turystyczne miejsce jak na duńskie warunki. Przy stałej populacji wyspy sięgającej ok 30 000 ludzi, w wysokim sezonie zjeżdża się tu ok 200 000 turystów. Tak więc w każdej większej miejscowości można znaleźć hostele, hotele i prywatne apartamenty. Mówiąc "większe" mam na myśli wszystko powyżej 300 ludzi :)

Aktywności


Głównie wycieczki rowerowe. My byliśmy na motocyklach. Cała wyspa opleciona jest ścieżkami rowerowymi, które biegną z reguły przy rzadko uczęszczanych drogach. Nordyckie piękno, spokój i wiatr. Nie bez kozery to miejsce jest nazywane Cyprem Północy.

Koszty

Prom: 190zł za osobę w dwie strony, z motocyklami 600zł za osobę w dwie strony.
Noclegi: od 300 DKK za noc za osobę (pokój dwuosobowy w hostelu) do ok 1000-1500 DKK za lepsze miejscówki

Svalbard (Spitsbergen) i nasze arktyczne zaręczyny

Decyzja o podróży na Spitsbergen była błyskawiczna. Fly4free opublikowało promocję na loty a kilka minut później mieliśmy bilety na skrzynce i uśmiechy na twarzy.
Mieliśmy dwa miesiące na planowanie i przygotowania, na miejscu mieliśmy spędzić 6 dni (chociaż ciężko mówić o dniach podczas nocy polarnej:))


O Svalbardzie


Svalbard to miejsce, którego nie da się porównać do żadnego innego, jest to jedyna tak zorganizowana osada ludzka o takim położeniu (78°N!). Żyje tam ok 2000 ludzi - o połowę mniej niż niedźwiedzi polarnych. Nie można się tam urodzić ani umrzeć. Urodzić ponieważ nie ma oddziału położniczego, kobiety w ciąży wysyłane są na kontynent. Umrzeć ponieważ obowiązuje zakaz chowania zwłok - wieczna zmarzlina wypychałaby je z powrotem do góry (natomiast nikt nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie co robią z psami). Na Svalbardzie nie można posiadać kota, ani żadnego innego zwierzęcia, za wyjątkiem psów, które nie tylko ciągną zaprzęgi, ale też ostrzegają przed niedźwiedziami. Psy nie są trzymane w mieszkaniach, a w specjalnej miejskiej psiarni. Ze względu na warunki, nie tyle temperaturę co noce i dnie polarne, większość ludzi jest tam na chwilę i każdy ma jakąś historię (mało, kto bez przyczyny wyprowadza się na Arktykę..). Pomidory są tam dobrem luksusowym. W mieście jest uniwersytet, trzy przedszkola a także basen i browar. 



Polacy na Svalbardzie


Pierwszą niespodzianką było, gdy na naszego maila w sprawie rezerwacji, napisanego po norwesku otrzymaliśmy odpowiedź po polsku, od pani Patrycji. Akurat kiedy przyjechaliśmy miała wolne więc nie poznaliśmy jej osobiście. Jedną z napotkanych przez nas osób z Polski był Franek, który został przetransportowany po wypadku helikopterem z Hornsundu i czekał w naszym hotelu na dalszy transport na kontynent, a podczas tego oczekiwania opowiedział nam całkiem sporo o życiu na stacji polarnej (zarówno arktycznej jak i antarktycznej) obrazując to niesamowitymi zdjęciami. Również napotkana przez nas później polska przewodniczka uczestniczyła w misji na Hornsundzie, a potem została jeszcze trochę w Longyearbyen. W miasteczku znajduje się "polska chatka" a jeden z wykładowców na uniwersytecie jest Polakiem - więc jak widać stanowimy tam całkiem liczną grupę (dla porównania - liczba Belgów w Longyearbyen wynosi 1).


Noclegi


Wybór w tym przypadku jest mocno ograniczony - w Longyearbyen jest około 10 hoteli i pojedyncze oferty airbnb. Rezerwując przez serwis typu booking.com trzeba uważać na propozycje noclegu w hostelu w sąsiednim Barensburgu - mimo, że odległość jest niewielka trzeba pamiętać, że na Spitsbergenie praktycznie nie ma dróg - jedyny sposób by się tam dostać to skuter śnieżny.
Ceny hoteli poza sezonem zaczynają się od 400-500zł za noc bez śniadań.
Część hoteli to zaadaptowane kabiny górników, więc nie należy oczekiwać luksusów, za 500zł otrzymujemy 4m2 i wspólną łazienkę :). Ale kto leci na Svalbard żeby siedzieć w pokoju? Longyearbyen jest na tyle małe, że lokalizacja jest drugorzędną sprawą - wszędzie można dojść w kilka minut, a na każdą 'atrakcję' przewodnicy odbierają uczestników z ich hotelu.


Aktywności


Każdy kto kojarzy Svalbard z reguły kojarzy też słynne znaki z niedźwiedziem, znajdują się one na obu końcach drogi na wyjeździe z miasta i nie należy poza nie wychodzić bez broni. Na Svalbardzie żyje więcej niedźwiedzi niż ludzi więc ryzyko jest całkiem realne. Co za tym idzie - samemu raczej ciężko będzie sobie zorganizować czas i trzeba skorzystać z oferty licznych biur.
(Ewentualnie w opcji hardcore można w mieście wypożyczyć broń, nie trzeba mieć żadnych pozwoleń - pytają tylko czy umie się ją obsługiwać i ruszyć w ciemność samemu)
Oferta wszystkich biur zebrana jest na stronie http://www.visitsvalbard.com. Również hotele chętnie służą pomocą w rezerwacji, co więcej można zapłacić za wszystko zbiorczo za pośrednictwem hotelu. Niestety ceny większości aktywności są astronomiczne, trzeba też zwracać uwagę na sezon - chcieliśmy jechać skuterami śnieżnymi do Pyramiden, niestety w listopadzie było jeszcze za mało śniegu.

Nasz plan pobytu i ceny 


D1
14:00 - Arrival
19:00 - Brewery visit and beer tasting (Svalbard Bryggeri AS) 395 NOK

D2
10:30 - 15:30 - Ice cave Lars glacier..10:30.. (Spitsbergen Outdoor Activities) 590 NOK
20:30 - 22:30 - Svalbard Global Seed Vault, evening (Svalbard Science Destination AS) 495 NOK

D3
09:00 - 13:00 - Høsteventyr on snøscooter (Better Moments AS) [1 snow mobile - 1490 NOK + 990 NOK Passanger]
21.00 - 24.00 - Chasing the lights - Northern lights bus (Arctic Tapas AS) 695 NOK

D4
11:00 - 15:00 - Arctic dog sled expedition in the polar night. (Svalbard Husky AS) 1290 NOK
19:00 - Kroa

D5
14:00 – 21:00 - Mountain hike to Trollsteinen (Svalbard Wildlife Expeditions AS) 990 NOK

D6
14:45 Departure

Wizyta w browarze i próbowanie lokalnego piwa


Longyearbyen mimo niewielkich rozmiarów ma swój własny browar, który do warzenia piw wykorzystuje wodę z lodowca.
Niestety gdy tylko dotarliśmy do hotelu dowiedzieliśmy się, że organizator odwołał to wydarzenie, więc wyrobów Svalbard Bryggeri spróbowaliśmy po prostu kupując je w sklepie. Warto wiedzieć, że zakup alkoholu dla mieszkańców Spitsbergenu jest reglamentowany - 24 piwa i 2 litry mocniejszego alkoholu miesięcznie - wino można kupować bez ograniczeń. Czemu? Historycznie było to miasto górnicze a wina górnicy nie pili, natomiast ich zarządcy jak najbardziej.
Wracając do piwa - zdecydowanie warto ich popróbować, dostępnych jest kilka rodzajów (m.in IPA, Stout i Pale Ale), mocno wyczuwalny jest w nich słód jęczmienny.


Jaskinie lodowe w Lars Glacier


Drugi dzień rozpoczęliśmy od zwiedzania jaskiń w lodowcu. Podjechaliśmy do końca drogi najbliżej lodowca, każdy dostał raczki i czołówkę. Przez noc spadł pierwszy w tym roku śnieg co okazało się nie być najlepszą wiadomością, ponieważ byliśmy pierwszymi 'wydeptującymi'. Wspinaczka na lodowiec trwała ok 2-3 godzin (a tempo przewodnik narzucił dość znaczne) Widoki w środku? Nie do opisania:

 Bałwan służy do zaznaczania miejsca w którym znajduje się jaskinia :)





Svalbard Global Seed Vault - Globalny Bank Nasion i pierwsza zorza!


Już pierwszego wieczora naszą uwagę zwróciła mała różowa, świecąca konstrukcja nieopodal szkoły w Longyearbyen i to od niej właśnie zaczyna się wycieczka do Global Seed Vault. Jak się okazało jest to malutka szklarnia.


Całość wycieczki została jednak przyćmiona przez szalejące na niebie zorze, pierwsza pojawiła się podczas przejazdu do Banku Nasion. Przewodniczka zatrzymała samochód i podziwialiśmy :)



Sam bank jest zamknięty, więc można zobaczyć jedynie wejście, znajduje się nieco za miastem więc można było również podziwiać zorze.

Skutery śnieżne na Høsteventyr


Wspinaczka w głębokim śniegu dała o sobie znać następnego dnia i obudziliśmy się z lekkimi zakwasami, a ja cieszyłam się, że dziś czeka nas tak mało wymagająca aktywność jak skutery śnieżne. Nie mogłam mylić się bardziej gdyż jak się okazało - śniegu było wciąż za mało do jazdy 'na dole' więc trzeba było wejść do skuterów na lodowiec. Na początku wycieczki dostaliśmy plecaki z ciepłymi kombinezonami, butami i rękawicami i wyruszyliśmy znaną nam już z dnia poprzedniego trasą na lodowiec, tym razem nieco dalej i wyżej. Na górze czekały na nas zaparkowane skutery, ubraliśmy kombinezony i ruszyliśmy skuterami po szczycie lodowca. W pewnym momencie widać było w oddali słońce. Mimo specjalnych strojów i kilku warstw zimno na tej wysokości było już bardzo odczuwalne.




Chasing the lights - Northern lights bus - Polowanie na zorze


Przy rezerwacji tej wycieczki mieliśmy najwięcej wątpliwości, czy warto płacić za coś co i tak będzie widoczne na niebie? A co jeśli nie zobaczymy bez tego zorzy? Jako, że zorze widzieliśmy już w drodze do Global Seed Vault mieliśmy lekkie poczucie wyrzuconych pieniędzy, zwłaszcza kiedy podjechał po nas wielki autokar Arctic Tapas, na stolikach stały świeczki i przekąski a kierowca serwował drinki, no cóż poczuliśmy się trochę jak niemieccy turyści, nie bardzo w naszym klimacie. Natomiast kiedy dojechaliśmy na miejsce wszystkie wątpliwości zniknęły. Autokar wyjeżdża za miasto, w okolice jednego z dawnych szybów kopalni, dookoła znajdują się psiarnie więc słychać nieustanne wycie husky'ch. Niebo było po prostu magiczne. Gwiazdy wydawały się być znacznie bliżej niż w jakichkolwiek dotychczas odwiedzonych miejscach, było ich tak dużo, że jest wydawało się bardziej białe niż czarne, przeszywane zielonymi zorzami, które poruszają się niesamowicie szybko. Niesamowite przeżycie.


Psie zaprzęgi


Czwartego dnia (albo pierwszej nocy) wybraliśmy się na psie zaprzęgi. Podobnie jak przy poprzednich wycieczkach na początku otrzymaliśmy odpowiednie wyposażenie - kombinezony (w Arktyce słowa "czy wyglądam w tym grubo?" nabierają kompletnie nowego wymiaru:)), buty, rękawice i czołówki i pojechaliśmy do psiarni. Przewodniczką okazała się być polka, która poprzedni rok spędziła na Hornsundzie. Śniegu wciąż było niewiele więc zamiast sań zaprzęgliśmy psy w wózki. Było to całkiem trudne wyzwanie, każda para osób dostała "rozpiskę" z imionami psów i należało je przypiąć (a najpierw ubrać w szelki) w odpowiedniej kolejności, psy szalały z radości i próbowały biegać na wszystkie strony.




Prowadzenie zaprzęgu okazało się nie być wcale takie proste. Zaprzęgami dojechaliśmy do wraku Junkersa JU88 z II Wojny Światowej, który dzięki arktycznym warunkom leży w niezmienionym stanie.


Mimo wszystko zaprzęgami byliśmy nieco rozczarowani - głównie ze względu na bardzo wysoką cenę.


Kolacja w Kroa


Ze względu na ceny, większość posiłków przygotowywaliśmy sami, ale jeden wieczór spędziliśmy w najsłynniejszej restauracji Svalbardu - Kroa. Ciężko powiedzieć żeby Svalbard miał lokalne potrawy, ponieważ wszystkie produkty przywożone są z kontynentu, spróbowaliśmy więc m.in. wieloryba i burger z łosia. Wieloryb był bardzo ciekawy w smaku, natomiast burger z łosia smakował jak suchy kotlet z dziczyzny.

 Burger z łosia
Wieloryb

Wyprawa na skałę Trolli (i nasze polarne zaręczyny:))


Dwa wejścia na dwa lodowce pod rząd sprawiły, że przez kolejne dni marudziłam, że nie dam rady na ostatni - najwyższy, ale Kuba pozostał nieugięty (jak się potem okazało nie bez powodu:)). Pierwsze zaskoczenie - przewodnik, który po na przyjechał poinformował nas, że poza nami nie będzie już nikogo. Pojechaliśmy w znane już nam miejsce pod lodowiec, założyliśmy raki i czołówki, spakowaliśmy rakiety śnieżne i ruszyliśmy na ośmiogodzinną wyprawę na najwyższy z lodowców. Z samego podejścia zapamiętałam głównie moment kiedy przewodnik odwrócił się do nas i kazał iść w dziesięciometrowych odstępach od siebie, ponieważ będziemy przechodzić przez śnieżny most. Wtedy mimo -35° zrobiło mi się naprawdę gorąco. Z samego szczytu pamiętam niewiele, bo to właśnie tam Kuba się oświadczył - na samej, geograficzej, górze Świata na najwyższym szczycie, była radość, łzy i odmrożone ręce. Przeszliśmy jeszcze kawałek szczytem, aby schronić się od wiatru za skałą i zjeść romantyczną, liofilizowaną kolację na miękkich skórach z renifera. Natomiast ze względu na temperaturę nie był to długi przystanek. Emocje wzięły górę i z drogi powrotnej pamiętam niewiele
Trollsteinen zdjęcie ze strony organizatora wildlife.no (my oczywiście widzieliśmy go tylko po ciemku)

Praktyczne Porady


Jedzenie


Wiedzieliśmy, że będzie drogo, więc część jedzenia przywieźliśmy ze sobą (kabanosy, pumpernikiel, ser żółty). Kilka przykładowych cen pizza (jednoosobowa) 80zł, zupa pomidorowa 50zł, chleb 30zł, łośburger 90zł, danie z ryby 140zł. Oprócz tego żywiliśmy się spaghetti z puszki i jajkami. Dodatkowo w hotelu musieliśmy zapłacić za możliwość korzystania z kuchni (niezależnie czy w celu zrobienia herbaty czy obiadu) bodajże 50NOK za dzień za osobę. 


Ubrania


Nie do końca wiedzieliśmy jak przygotować na arktyczne temperatury i wiatr. Zabraliśmy ze sobą bieliznę termoaktywną, ciuchy i rękawice narciarskie, ciepłe swetry i windstoppery i wystarczyły aż nadto. Właściwie już pierwszego dnia kiedy po pierwszym podejściu ściągaliśmy wszystkie warstwy (zostawiając tylko koszulki termoaktywne i kurtki) nauczyliśmy się ubierać odpowiednio.


Koszty


Nasz pobyt na Svalbardzie był poza sezonem w sezonie koszty są znacznie wyższe. Główne wydatki to:

- Lot - w promocji 1500zł za dwie osoby - niestety z dobową przesiadką w Oslo, więc dodatkowo ok 500zł za airbnb (można oczywiście spędzić noc na lotnisku)

- Hotel - 500zł za dobę (pokój dwuosobowy, bez śniadań) + 50zł dziennie za korzystanie z kuchni

- Wszystkie aktywności - ok 5500zł za dwie osoby - i to niestety jest konieczny wydatek, samodzielne wyprawy za miasto są praktycznie niemożliwe (oferta wszystkich biur jest dostępna na http://www.visitsvalbard.com)

- Jedzenie - kolacja w Kroa ok 500zł za dwie osoby, sumy za zakupy spożywcze nie podliczyliśmy

- Ciepłe ciuchy - Tu rozrzut oczywiście może być ogromny, my większość rzeczy upolowaliśmy w TK Maxx - przykładowo: rewelacyjne narciarskie rękawice Scotta po 39zł za parę czy spodnie narciarskie za 150zł

Podsumowując


Svalbard jest niesamowity, już planujemy powrót tam w dzień polarny i wyprawę skuterem do Pyramiden




Wyspa Skye, Szkocja

Góry, ocean, owce, dzika natura i gaelickie radio. Czy można chcieć więcej?

Jak się tam dostać?


Niestety na wyspę z każdego lotniska jest dość daleko. My za każdym razem lecieliśmy do Glasgow (spokojnie można upolować okołoweekendowe loty za 39zł lub 84zł z Wizz Discount Club). Na lotnisku wypożyczaliśmy samochód (pod tym względem Szkocja jest niedroga) i ruszaliśmy na północ. Glasgow z Portree dzieli ok. 400km, niestety należy nastawić się na długą podróż i jeśli narzekacie na stan dróg w Polsce to po tej wycieczce już nie będziecie. Drogi są bardzo wąskie i kręte i podobnie dziurawe do naszych, jeśli dostaniecie z wypożyczalni większy samochód niż rezerwowaliście to niedługo za Glasgow wasza radość minie. Z jednej strony do wąziutkiej drogi dotyka kamienny mur a z drugiej jest zbocze i jezioro a jeszcze z przeciwka jak na złość same ciężarówki i kampery. Niedługo potem zaczyna się jazda przez Highlands i niesamowite widoki, można też nadłożyć kawałek drogi i przejechać koło słynnego Loch Ness.
Przed samą wyspą koniecznie trzeba zatrzymać się przy zamku Eilean Donan (nie sposób go przegapić, znajduje się tuż przy drodze). Gdy już wjedziemy na wyspę - z wyjątkiem jednej głównej drogi wszystkie pozostałe to 'single track road' z wyznaczonymi mijankami co jakiś czas.

Noclegi


Jeśli jedziecie większą grupą (min 4-5 osób) najbardziej opłaca się wynająć cały dom - za 5 dni przy 5 osobach zapłaciliśmy po 280zł na osobę. Oferty domów można znaleźć na https://www.ownersdirect.co.uk . Przy mniejszej ilości można skorzystać z szerokiej oferty pensjonatów. Skye pod tym względem przypomina trochę nasze kurorty - na praktycznie każdym domu znajduje się tabliczka "bed and breakfast". Za trzy noce ze śniadaniami dla dwóch osób w 'bed and breakfast' zapłaciliśmy ok 900zł. Warto skorzystać z noclegów oddalonych nieco od samego miasteczka ze względu na klimat typowych szkockich Cottage Houses.


Jedzenie


Dwa miejsca będąc na Skye trzeba odwiedzić koniecznie - Fish and Chips w porcie w Portree, oraz Oyster Shed. Bardzo dobre opinie ma także restauracja Three Chimneys (http://www.threechimneys.co.uk/) - niestety tam nie udało nam się dotrzeć.
Na Skye znajduje się destylarnia (Talisker) i browar (Isle of Skye Brewing co).


Co zobaczyć na Skye?

Portree


Główne miasteczko na wyspie, warto odwiedzić lokalny Pub - The Isles Inn - aczkolwiek lokalni mieszkańcy są mało przyjaźnie nastawieni do turystów. Można też wypłynąć w rejs widokowy na którym spotkać można orły morskie, foki (co prawda fok na wyspie zobaczycie tak dużo, że nie będzie to atrakcją) a przy dużej ilości szczęścia nawet wieloryby (nam niestety się nie udało). Można też zobaczyć skutki zbyt szybkiej jazdy po 'single track road' - właściwie wraki samochodów w dziwnych miejscach są tam na porządku dziennym.



Fairy Glen


Magiczne miejsce, niestety w zeszłym roku ktoś zniszczył słynne kamienne kręgi. Nie jest ono w żaden sposób oznakowane, aby tam trafić trzeba pojechać drogą z Portree w kierunku Uig i tuż przy Uig Hotel skręcić w prawo w wąską dróżkę.


Coral Beach


Tak, to nie pomyłka, na Skye znajdziecie plażę koralową. Znajduje się ona na północy wyspy niedaleko zamku w Dunvegan, w okolicy miasteczka Claigan. Bielutki piasek, który po dokładniejszym spojrzeniu okazuje się być malutkimi kawałkami koralowca, błękitna woda, kraby, rozgwiazdy i muszle św. Jakuba - to wszystko tam znajdziecie.


Fairy Pools


Chyba najbardziej oblegane przez turystów miejsce, prawdopodobnie z powodu licznych krążących po internecie dziwacznych zdjęć - jeśli spodziewacie się zobaczyć fioletowe drzewa to muszę was rozczarować - nie znajdziecie ich tam. Znajdziecie za to szereg wodospadów z krystaliczną, lazurową wodą spływającą z gór. Traficie tam bez problemu - znajdują się niedaleko Glenbrittle i są dobrze oznakowane



Latarnia Morska Neist Point


Znajduje się ona na zachodnim krańcu wyspy. Po tej stronie można podziwiać ogromne klify i spotkać można głuptaki. Trzeba przygotować się na straszny wiatr.


Talisker Distillery - destylarnia whisky


Destylarnie można zwiedzić w środku i poznać proces produkcji słynnej szkockiej. Wizyta kosztuje 10 funtów, ale dostaje się też "paszport" który upoważnia do darmowej wizyty we wszystkich pozostałych destylarniach w Szkocji (korzystając z tego w drodze powrotnej zwiedziliśmy też destylarnie w Dalwhinnie)


Rejs po jeziorze Coruisk


Kojarzycie filmik z rowerzystą robiącym niesamowite rzeczy na wyspie i szkocką muzyką w tle?

To właśnie wyspa na Loch Coruisk

Liczne cmentarze i monumenty


Jeżdżąc po wyspie napotkacie mnóstwo małych, starych cmentarzy, na niektórych znajdują się groby członków dawnych klanów (np. Flora Macdonald Monument)


Zamek Dunvegan


Niestety nie byliśmy w środku, aby zobaczyć go z zewnątrz trzeba pojechać kawałek dalej, kontynuując jazdę tą drogą można spotkać kolonie fok.


Fauna i Flora


Na Skye macie szanse zaobserwować mnóstwo zwierząt, o dziwo bardziej prawdopodobne jest, spotkanie ze stadem jeleni niż szkocką krową (którą na pewno zobaczycie z daleka otoczoną tłumkiem turystów:)). Ja za każdym razem liczyłam na spotkanie maskonurów, niestety nie udało się. Spotkacie tam też foki, zające, głuptaki, kruki, orły i mnóstwo owiec z kolorowymi tyłkami - nikt nie grodzi swoich pastwisk więc stada mieszają się ze sobą i w ten sposób są znaczone. Udało nam się także trafić na targ owiec. Warto także wstać rano żeby zobaczyć niesamowity wschód słońca (poniższe zdjęcie nie jest retuszowane) i nie przespać nocy żeby zobaczyć zorzę i piękne niebo.

Koszty


Za każdym razem byliśmy poza wysokim sezonem.

- Lot między 39zł a 200zł za osobę (bez bagażu rejestrowanego) Wizzair dla członków klubu.

- Wynajęcie samochodu: za Forda Fiestę zapłaciliśmy 100zł / dzień, ale dostaliśmy Forda S-max za wynajęcie Citroena Picasso zapłaciliśmy 140zł / dzień - dostaliśmy samochód tej samej klasy (Peugeot 3007) - polecam korzystać ze znanych sieciówek - które znajdują się bezpośrednio na lotnisku, w pozostałych można trafić na dziwne dodatkowe opłaty.

- Paliwo - jadąc w pięć osób za paliwo zapłaciliśmy ok 600zł

- Jedzenie - ceny w Szkocji są podobne jak w Polsce (w Glasgow nieco taniej, na Skye nieco drożej), można jeść bardzo tanie przegrzebki i ostrygi

- Noclegi - Wynajęcie całego domu dla 5 osób - 60zł za noc za osobę, nocleg w Bed and Breakfast - 150zł za noc za osobę

- Bilety wstępu - Skye to głównie natura, można zwiedzić zamki i destylarnię, myślę że powinno się spokojnie zamknąć w 200zł